Archiwum z Grudzień
Opublikowano .

Nie instaluj tego update’u – czyli jak producenci sprzętu sabotują własne urządzenia

Jest coś głęboko absurdalnego w tym, że w 2025 roku musimy się zastanawiać, czy kliknąć „Zainstaluj aktualizację”. Przecież to powinien być odruch warunkowy: aktualizacja = poprawki bezpieczeństwa, lepsze działanie, dłuższe życie sprzętu. Ale nie, rzeczywistość jest bardziej złożona – i trochę smutniejsza.

Kto pamięta historię Apple, które przypadkiem spowalniało starsze iPhone’y? Oficjalnie chodziło o „zarządzanie wydajnością baterii”. Nieoficjalnie – po aktualizacji nagle Twój telefon robił z siebie roślinę, a nowy model na półce wyglądał wyjątkowo atrakcyjnie. Klasyka. Po aferze w 2017 Apple nawet zapłaciło grzywnę. Ale czy coś się zmieniło?

Nie bardzo. Bo dziś podobne rzeczy robi już niemal każdy producent – tylko subtelniej.

Android też ma swoje triki.

W świecie Androida sytuacja wygląda podobnie, tylko bardziej chaotycznie. Każdy producent dorzuca własne warstwy, launchery, aplikacje i (oczywiście) systemy telemetryczne. Aktualizacje potrafią:

  • wyłączać wcześniej dostępne funkcje (np. VoLTE na urządzeniach z rootem),
  • psuć działanie aplikacji firm trzecich (bo „kompatybilność” to zbyt trudne słowo),
  • wprowadzać nowe ograniczenia dla użytkowników „dla bezpieczeństwa” (czytaj: zamykamy bootloader i całujemy się z LineageOS na zawsze),
  • a czasem po prostu dramatycznie pogarszać wydajność na starszym sprzęcie, bo... nowszy model właśnie wyszedł.

I nie, to nie są teorie spiskowe. Wystarczy wejść na fora XDA, Reddita czy jakiekolwiek miejsce, gdzie ludzie naprawdę używają telefonów, a nie tylko robią im zdjęcia na Instagramie.

To nie tylko problem smartfonów. Windows 11 po ostatnich aktualizacjach potrafi wyłączyć niektóre sterowniki i zmienić domyślne aplikacje (bo przecież Edge to ta jedyna przeglądarka, prawda?). macOS natomiast z każdą wersją coraz bardziej zacieśnia kontrolę nad tym, co można zainstalować. A firmware? Nierzadko nowy BIOS to zakamuflowana blokada zewnętrznych GPU, downgrade’u albo bootowania z USB.

Krótko mówiąc: update może Ci odciąć dostęp do funkcji, które miałeś wcześniej. A co gorsze – nie da się wrócić. Owszem, technicznie da się zrobić downgrade BIOS-u... pod warunkiem, że producent na to pozwala. Czyli: nie.

Planowane postarzanie 2.0

Nazywa się to elegancko „planned obsolescence”. Planowane postarzanie. Ale dziś nie trzeba już niczego psuć fizycznie. Wystarczy kilka linijek kodu w aktualizacji OTA i Twój telefon, laptop czy tablet dostaje cyfrową starość. Zmęczenie materiału w wersji software'owej.

I to wszystko oczywiście dla naszego dobra. Bezpieczeństwo. Ekosystem. Wydajność. Stabilność. Byle nie wolność.

Co z tym zrobić?

Są trzy podejścia:

  1. Udawać, że problem nie istnieje – aktualizować wszystko, jak leci, i pogodzić się z losem.
  2. Paranoja operacyjna – wyłączyć auto-update, sprawdzać changelogi, robić snapshoty systemu i trzymać się starych wersji jak relikwii.
  3. Zmienić ekosystem – przejść na sprzęt i oprogramowanie, które szanuje użytkownika: LineageOS, Linux, Framework Laptop, Fairphone, systemy BSD... Lista nie jest długa, ale istnieje. I co ważne, stale się powiększa.

Europejskie akcenty (czyli: da się inaczej)

Warto dodać, że w Europie zaczynamy robić coś z tym chaosem. Nowe regulacje unijne (jak Right to Repair) powoli zmuszają producentów do udostępniania części zamiennych i wydłużenia wsparcia oprogramowania. Fairphone aktualizuje swoje urządzenia przez 5–7 lat. Framework Laptop daje możliwość wymiany płyty głównej jak kartę SIM. Da się. Tylko trzeba chcieć.

Czy to oznacza, że każda aktualizacja jest zła? Oczywiście nie. Ale jeśli przycisk „zainstaluj” staje się zagrożeniem – to chyba coś poszło bardzo nie tak. I warto o tym mówić. Nawet jeśli producent będzie twierdził, że to „dla naszego dobra”.